- 8Shares
Im bliżej wyborów samorządowych, a tak naprawdę całego wyborczego maratonu, tym bardziej widać, jak bardzo parlamentarna i pozaparlamentarna opozycja potrzebuje sensownej i klarownej formuły zjednoczenia, zrozumiałej dla wyborców i wciągającej ich w ten proces
Sekretne ustalenia liderów, czynione nad głowami władz własnej partii, nie mówiąc już o jej szeregowych członkach czy zwykłych głosujących obywatelach, kończą się tak jak w sprawie warszawskiej: najpierw Schetyna wysuwa Trzaskowskiego tak jakby żadnych rozmów koalicyjnych nie było, potem Petru idzie w tej sprawie na ustępstwa i ogłasza je publicznie, nie pytając o zgodę nawet szefowej własnego klubu czy zarządu, po czym przegrywa (po części właśnie dlatego) partyjne wybory. W efekcie nikt nie wie, czy jest porozumienie, jakie oraz kogo i do jakiego stopnia zobowiązuje. To przykład modelowy, jak nie wolno prowadzić polityki, jeśli ma ona być wiarygodna przynajmniej dla własnego zaplecza i elektoratu. Im więcej konspiracji i zakulisowych zagrywek, tym wątlejsze społeczne poparcie dla ich rezultatów. Elektorat PiSu toleruje takie rzeczy i uważa je za normalne, bo model wodzowski traktuje jak przyrodzony i dany od Boga. Elektorat antyPisu pragnie zjednoczenia i wspólnej listy, ale na zrozumiałych i czytelnych zasadach.
Niezależni samorządowcy i ruchy obywatelskie na wspólnych listach
Polityczny cel operacji jest jasny jak słońce – doprowadzić do wspólnych list Polski niepisowskiej w wyborach samorządowych oraz zbudować w tej sprawie sojusz najszerszy z możliwych – jego podstawą muszą być opozycyjne partie, ale obejmować powinien również bezpartyjnych samorządowców, ruchy obywatelskie (tak zwane miejskie w przypadku metropolii) oraz kandydatów NGOs-ów. Z inicjatywą – przygotowaną merytorycznie i medialnie – powinni wyjść Obywatele RP, najlepiej w gronie ruchów obywatelskich i społecznych organizacji, które wspólnie od dłuższego czasu bronią niezależności sądownictwa i polskiej demokracji.
Warto to zrobić w każdym przypadku, niezależnie od reakcji partii i opozycyjnych autorytetów; trzeba pracowicie i konsekwentnie tłumaczyć ideę sceptykom i niedowiarkom, bo grozi nam poważna absencja ludzi zniechęconych właśnie do partii i stylu ich działania. Chodzi tu zarówno o spodziewany dyktat partii najsilniejszej, jak i w ogóle o parytety ustalane w wąskich gronach za zamkniętymi drzwiami. Tę nieufność trzeba koniecznie rozbroić, jeżeli chcemy znacząco zwiększyć zarówno mizerną frekwencję, jak i swoje szanse.
Szefowie partii muszą się więc przełamać i zerwać z nawykami wodzowskimi i centralistycznymi; jeśli tego nie uczynią, nie osiągniemy ani szerokiego porozumienia, ani też wyborczego sukcesu w skali kraju. Chaotyczny żywioł będzie wojował ze zwartą i karną maszyną Kaczyńskiego – lokalnie z pewnością odniesie sukcesy, ale tej maszyny nie zatrzyma, nawet nie spowolni jej biegu. Kaczyński właśnie dlatego dąży do radykalnego zmniejszenia okręgów wyborczych, tak by realny próg sięgnął w nich zaporowych 25 proc. – może być nawet jeszcze wyższy w okręgach trzymandatowych, które wykroją niebawem pisowscy komisarze.
Mechanizm polityczny, który buduje wiarygodność kandydatów bądź listy, wciąga ludzi w proces ich wyłaniania, wreszcie jest najsprawiedliwszy i najbardziej transparentny, to powszechne prawybory. Powszechne, czyli dopuszczające każdego obywatela, który podpisze się pod minimum programowym Polski demokratycznej, praworządnej i samorządnej, zapisując się w ten sposób do grona wyborców obozu demokratycznego, zwanego dla uproszczenia – niezbyt ładnie – antyPiSem. Trudno wymyślić lepszy sposób na wyciagnięcie z absencji zarówno tych, którzy z założenia nie ufają partiom epoki „późnego Tuska”, jak i tych rozczarowanych autorytarnym kursem naczelnika. Ci wyborcy, a jest ich bardzo dużo, nie poprą listy przygotowanej w partyjnych kuluarach.
Prawybory stanowią normę we Francji i w USA (tam od zawsze organizuje je aparat państwowy i traktuje jako sprawę właśnie państwową, a nie partyjną), uczestniczy w nich zazwyczaj kilkanaście procent obywateli; stanowią najbardziej demokratyczną formę wyłaniania kandydatów. Alternatywą jest bowiem głosowanie członków ugrupowania czy koalicji względnie – jak w naszym przypadku – arbitralna decyzja szefa bądź starszyzny partyjnej. Prawybory przenoszą decyzję najniżej jak można: oddają ją w ręce zainteresowanych wyborców. Eliminują zakulisowe zabiegi u liderów, interwencje centrali i powszechne dziś argumenty finansowe (kandydat finansuje część czy całość kampanii za tak zwane miejsce biorące).
Uczciwe i przejrzyste reguły gry
Jeśli prawybory są dobrze zorganizowane, ich wyniku nie sposób sensownie podważyć. Suweren zdecydował, sprawa jest zamknięta. Sama organizacja prawyborów jest bardzo prosta w Jednomandatowych Okręgach Wyborczych – dotyczy to wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów – zachodnie wzorce można w tym przypadku kopiować niemal dosłownie. Większego wysiłku wymaga przygotowanie prawyborów przy ordynacji proporcjonalnej: chodzi tu o wybory do sejmików, rad powiatów i rad gmin w okręgach wielomandatowych – jednak tutaj gra jest szczególnie warta świeczki, bo małe okręgi połączone ze stosowaną u nas metodą D’Hondta premiują bezwzględnie listy najsilniejsze, eliminując nawet średniaków.
Prawybory przy ordynacji proporcjonalnej nie mają niestety prostego do skopiowania precedensu w zachodnich demokracjach. Bylibyśmy na tym polu pionierami z oczywistego powodu gwałtownej potrzeby, matki wynalazku: PiS pójdzie jedną listą i jeśli obóz demokratyczny się nie zjednoczy, rządzący zgarną potężną premię za jedność. Obóz demokratyczny musi wciągnąć na swoje listy niezależnych samorządowców i społeczników; w tym tkwi klucz do zwycięstwa i realnej zmiany w kraju. Ci poradzą sobie doskonale sami w małych gminach – gra idzie o to, by na partnerskich warunkach zaangażowali się w wyborach do sejmików, rad powiatów oraz w wielkich i średnich miastach. Wielka koalicja nie powstanie sama; trzeba ją potraktować jako polityczną ofertę, opartą o uczciwe i przejrzyste reguły gry.
W gminach na prawach powiatu, czyli w większych miastach, Kaczyński usypia naszą czujność nie likwidując na razie drugiej tury wyborów na prezydenta (burmistrza), która tradycyjnie pozwalała na przekazanie poparcia przed rozstrzygającym głosowaniem. Sęk w tym, że może to zrobić w dowolnym momencie, najchętniej w ostatniej chwili, aby zaskoczyć przeciwnika. Gdyby tak się stało, rozpędzona kampania, ambicje i wydane pieniądze nie pozwolą już rywalom na błyskawiczną konsolidację. Niezależnie od tego prawybory i powstała w ich wyniku wielka koalicja demokratyczna to znacznie solidniejsze i trwalsze spoiwo od poparcia udzielanego za pięć dwunasta, w dodatku po ostrej kampanii, która zawsze pozostawia ślady.
Popierasz nasze działania? Wpłać darowiznę!
Zmieniajmy partie w marszu
Rysują się trzy zasadnicze warunki powodzenia tego przedsięwzięcia: zgoda polityczna głównych partii i ruchów społecznych co do samej idei, wypracowanie precyzyjnych reguł prawyborczej gry oraz szybkie podjęcie kierunkowej decyzji: wspólne listy kandydatów muszą być gotowe najpóźniej do końca lipca, potem wchodzimy już we właściwą kampanię wyborczą, w której zmierzyć się trzeba będzie z prawdziwym przeciwnikiem. Mamy więc przed sobą osiem miesięcy – czasu na organizację jest więc dosyć, jeżeli liderzy nie będą zwlekać. W przypadku sejmików wojewódzkich i wielkich miast alternatywą może być konstruowanie wspólnej listy w oparciu o średnią aktualnych sondaży – wyłącza to jednak z gry, a w konsekwencji z poparcia, ruchy obywatelskie i miejskie, w znacznej mierze również bezpartyjnych samorządowców. W negocjacjach Platformy z Nowoczesną sondaże mogą wystarczyć; z pewnością nie wystarczą do budowy szerszego obozu Polski demokratycznej.
Naturalnym kontekstem powszechnych prawyborów zjednoczonej opozycji jest bowiem polski model partii AD 2017: wodzowski, skrajnie scentralizowany i hierarchiczny. Powszechną praktykę stanowi przywożenie kandydatów-spadochroniarzy w teczce, ubezwłasnowolnianie lokalnych struktur i arbitralne decyzje centrali. W krajach starej Unii, na pewno w Niemczech, Holandii i całej Skandynawii, PiS i PO byłyby natychmiast zdelegalizowane z powodu antydemokratycznych statutów i jeszcze bardziej antydemokratycznej praktyki. Prawybory powinny przełamać te fatalne praktyki i skutkować w przyszłości głęboką reformą partii politycznych, której potrzebujemy jak powietrza, jeżeli chcemy obronić polską demokrację na dłużej i nie opierać się wiecznie na pospolitym ruszeniu. Partii nie zreformujemy jednak przed pokonaniem PiSu; idzie więc o to, by demokratyzować je w marszu, przełamując społeczną bierność i nieufność.
Paweł Kocięba-Żabski
fot. Pixabay
- 8Shares
Nie chce PISu u wladzy i uwazam ze powinien zostac zdelegalizowany za sympatie profaszystowskie/nacjonalistyczne.
Jestem za ale nie wiem jak prawybory maja się odbyć. Kto to ma organizować, w jaki sposób, skąd fundusze na pokrycie kosztów.