Casus Frasyniuka. Warunki współpracy z partiami

Udostępnij:

Drobna sprawa, prawa człowieka, prawda? Na przykład prawa kobiet. Wszystkim nam chodzi przecież o władzę, o odebranie jej PiS i o nadchodzący bój w wyborach samorządowych. Mamy głosować na partie zjednoczonej opozycji. Jedność ponad wszystko. O prawach człowieka natomiast i o rozmaitych innych luksusach tego rodzaju możemy sobie pogadać w spokoju potem, kiedy już PiS odsuniemy od władzy – słyszymy bezustannie

Przekleństwo Sienkiewicza

W odległej przeszłości myśleliśmy tak o niepodległości kraju – ona sama z siebie miała rozwiązać wszystkie problemy. Tak myślał socjalista Piłsudski i tej wiary w ozdrowieńczą moc niepodległości nie zdołały w nim zachwiać nawet tragiczne doświadczenia rewolucji 1905, kiedy socjalistyczni powstańcy ginęli nie tylko w starciach z zaborczą policją, ale przede wszystkim z rąk endecko zorientowanych rodaków. Niepodległa II Rzeczpospolita okazała się już jednak sama w sobie problemem tak wielkim, że ten sam Piłsudski – z socjalizmem co prawda rozstawszy się jakiś czas wcześniej – rozwiązywał go za pomocą Zamachu Majowego, akceptując bratobójcze walki, przelaną w nich krew rodaków, zbrodnie Twierdzy Brzeskiej, Berezę, naruszenia wolności wyborów i podstawowych swobód obywatelskich.

Pomimo tych doświadczeń – nieprzerobionych nigdy krytycznie – w czasach PRL myśleliśmy identycznie. Kiedy komunistów zastąpią patrioci w niepodległej ojczyźnie – marzyliśmy sennie – zstąpi na nas szczęście i dobrobyt, żadna zaś reforma w zniewolonym kraju możliwa przecież nie jest. Każdy, kto stawia sobie cele inne niż niepodległość, twierdząc na przykład, że legalizacja „Solidarności” wystarcza, jest więc w istocie zdrajcą narodowej sprawy. Myślenie tego rodzaju znajdzie po latach zniewolenia wyraz choćby w deklaracji Kornela Morawieckiego, który jako Marszałek Senior powie po ćwierćwieczu niepodległości, że dopiero teraz możemy się trwale rozstać z komunizmem. To nie była cyniczna gra cwanego populisty, a deklaracja człowieka szczerze nierozgarniętego, który ofiarą komunizmu był zawsze i pozostaje nią nadal. Jest takich ofiar bez liku. Ustrojowe przemiany w Polsce pozostawały bowiem i nadal pozostają kompletnie niezauważone dla całej grupy polskich patriotów. To ledwie sztafaż maskujący to, że komuniści nie zawiśli na drzewach i że zawarto z nimi porozumienie, zamiast powieszonych zdrajców zastąpić prawdziwymi patriotami.

PiS rozwala więc dzisiaj sądy kończąc dzieło wówczas niedokończone – i to jest sprawa nieco poważniejsza, niż jakaś tam przemoc wobec kobiet. Ustrojowe gwarancje niezawisłości sądów nie są w żadnym stopniu ważne, jak nigdy nie były – chodzi przecież o to, by sędziów komunistów zastąpili patrioci. Interesujące jest jednak nie to, co o tych sprawach myśli „obóz patriotyczny”, a myślenie opozycji. Otóż także w tej zasadniczej sprawie sądów szans podobno nie mamy żadnych, bo w Sejmie jest większość, która z mniejszością poczyna sobie bezceremonialnie. Opozycja więc „wyczerpuje wszelkie możliwości legalne”, a oczywiście po inne nie sięgnie, bo czymś się przecież chce odróżniać od politycznych gangsterów, którzy demolują państwo.

Póki zatem rządzi PiS, rozmawiać się nie da, opór zaś ani nie jest czymś, czego naprawdę chcemy, ani nie mamy pomysłu, jak go postawić skutecznie. Strategii gry o władzę lub wymuszania ustępstw na władzy, której przewaga jest tak przemożna i tak bezczelnie wykorzystywana – tego wyobrazić sobie nie umiemy, jakbyśmy całkowicie zapomnieli o własnym oporze np. z komunistycznej przeszłości. Czekamy więc na wybory. Jak kiedyś na niepodległość. Wierząc przy tym nie tylko, że wybory nastąpią i będą uczciwe, ale i że znikną po nich wszystkie problemy – do władzy dojdą ludzie cywilizowani, z którymi wszystko da się załatwić debatą, społecznymi konsultacjami, poszukiwaniem racji w imię dobra wspólnego.

10 czerwca 2017

Zwarty obóz Schetyny

Szykować się do wyborów trzeba – niezależnie od szans na taki lub inny scenariusz. Koniecznie – co dla wszystkich oczywiste – pod sztandarami zjednoczonej opozycji. Ponieważ zaś sztandar dzierżą partie, nie pozostaje nam nic innego, jak stać za nimi wytrwale, tłumiąc wymiotne odruchy, niezależnie od tego, co partie mówią i co robią.

Jedność ponad wszystko… Sześć tomów Trylogii, całe Dziady i mnóstwo dzieł pomniejszych nie tylko każą połowie rodaków widzieć w PiS wcielenie patriotyzmu, ale co o wiele ważniejsze każą także drugiej połowie, naszej połowie „demokratycznej”, całą nadzieję widzieć w zjednoczonym obozie… W obozie zjednoczonego Schetyny? Bo kto inny przetrwa proces jednoczenia, którego charakterystyczną subtelność i pełną wdzięku finezję już od jakiegoś czasu obserwujemy?

Pomińmy tu rozważania szans wyborczych partii opozycji i kwestię ich wiarygodności. Pomińmy również problem szans rzeczywistych reform kraju dokonanych przez zwycięski obóz zjednoczonego ruchu przeciw PiS. Te rzeczy obszernie, a i tak nie dość wyczerpująco, są omówione w innym miejscu. Tak czy owak trzeba dzisiaj pomyśleć o wstępnych warunkach rozmów o wsparciu, jakiego ruchy obywatelskie zechcą i będą mogły udzielić partiom dzisiejszej opozycji. Tych warunków da się pomyśleć cała lista, są różnej natury, ale wszystkie mają bardzo zasadniczy charakter.

Komu decyzje ustrojowe?

Choćby prawo regulujące działanie partii politycznych:

  • Czy posłom wolno zarabiać poza dietą poselską?
  • Czy partiom wolno się finansować poza państwową subwencją? Czy partiom wolno posiadać majątek, prowadzić działalność gospodarczą, przyjmować wsparcie fundacji? A co z partyjną prasą?
  • Czy wydatki z partyjnych budżetów są dostatecznie kontrolowane – czy np. wolno partiom przeznaczać gros budżetu na finansowanie kampanii reklamowych, czy może powinny wydawać swoje wolne środki na opracowania eksperckie?
  • Czy posłom wolno kandydować z okręgów, w których ani nie pracują, ani nie mieszkają?
  • Czy to na pewno zarząd partii powinien układać listy wyborcze bez żadnych mechanizmów prawyborów?
  • I przede wszystkim czy posłom wolno ulegać dyscyplinie partyjnej i głosować na rozkaz zarządów partii, co dzisiaj jest w pełni zgodne z konstytucją, czy może powinni raczej słuchać wyborców z okręgu, co z konstytucją jest sprzeczne?

Choć rzeczywistość nie jest aż tak prosta jak sformułowane tu pytania, to one mimo to definiują problemy jednak realne i ważne dla wyborców – zwłaszcza zaś dla tych z nich, którzy zbrzydzeni partyjną polityką nie głosują wcale, albo ulegając antysystemowym odruchom występują przeciw „partiokracji”, bezrefleksyjnie głosując na Kukiza, przy całym jego widocznym na kilometr zakłamaniu i braku podstawowych intelektualnych kwalifikacji.

Łatwo też przewidzieć odpowiedzi. Oraz zauważyć, że mniej więcej tak samo odpowiadaliby wyborcy obu skonfliktowanych stron. A to jest bezcenne – znaleźć problem i zaproponować język, który ma szansę być wspólny dla obu stron narastającego wciąż konfliktu.

Nieco trudniej przychodzi nam zaakceptować konsekwencje, choć ich logika nie powinna nastręczać trudności. Jeśli dziś partyjni liderzy i inni mądrale napominający o jedność w walce z PiS mówią o regułach demokracji, które należy najpierw przywrócić, by móc w ogóle debatować o polskich problemach, to właśnie te pytania są pierwsze w kolejce – a nie ostatnie. Jeśli to partie mają debatować i decydować np. o prawach kobiet, to istotnie nie kobietami powinniśmy się zająć najpierw, a właśnie partiami. Jest takich pytań oczywiście znacznie więcej. Obsada spółek skarbu państwa i gmin, niezależny korpus urzędniczy i dyplomacja, niezależne służby, prokuratura i sądy, niezależne media – by wymienić pierwsze z brzegu. To trzeba załatwić najpierw, by debata z udziałem partii na jakikolwiek ważny, a więc równocześnie trudny temat była rzeczywiście możliwa i by jej nie zastąpiły kuluarowe targi poza zasięgiem wzroku i rozumienia wyborców.

Kolejne poważne pytanie – komu wolno na te pytania odpowiadać? Partiom? Byłyby sędziami we własnej sprawie, a przy tym we wszystkich tych sprawach mamy za sobą dekady zaniechań, które kompromitują partie na tyle skutecznie, że prawo głosu odbierają im moralnie.

Wniosek stąd płynie dla partii – obawiam się bardzo – miażdżący. Pomysł, by partie – przed wyborami lub po nich – konsultowały projekty rozwiązań z instytucjami obywatelskimi, okazuje się z tej perspektywy skrajnie niewystarczający. Jeśli partie mają przetrwać – a oczywiście powinny – potrzebujemy rozwiązania dokładnie odwrotnego. Partiom i stojącym za nimi środowiskom należy się głos doradczy – nie stanowiący.

10 czerwca 2017 — Władysław Frasyniuk w blokadzie marszu smoleńskiego

Jak to zrobić jest sprawą osobną. Sam proponuję udział obywatelskich ruchów w wyborach i zadania konstytuanty dla wyłonionego w nich parlamentu, ale to rzecz dalsza i omówiona osobno. Jeśli jednak dzisiaj myślimy o mobilizacji do wyborów lub do społecznego oporu, a mają w tej mobilizacji brać udział i partie, i ruchy obywatelskie, to zarysowany tu podział ról powinien obowiązywać od zaraz. I choć ruchy obywatelskie – nas nie wyłączając – nie są do tego w żadnym stopniu przygotowane, choćby pod kątem eksperckiego zaplecza, to przynajmniej tyle powinny wiedzieć wszystkie zainteresowane strony, że decydować się mają podstawowe dla ustroju sprawy, a tryb tych decyzji musi być taki, że partie słuchają obywateli, a nie odwrotnie. To ustalenie jest ważne i musi obowiązywać na wszystkich etapach – a nie być jedynie kolejną wyborczą obietnicą o wsłuchiwaniu się w głos obywatelskich środowisk. Oznacza to między innymi tyle, że w każdych wyborach, które będą starciem z niszczącymi demokrację populistami PiS i w których wspólny front przeciw dyktaturze ma sens — w każdej takiej sytuacji prawybory wyłaniające wspólne listy obozu demokratycznego powinny być normą. Głos wyborców, a nie gabinetowe ustalenia liderów.

Krawaciarze i ulicznicy – przywództwo i role w ruchu

Założenia dotyczą w tej sprawie przede wszystkim rozpoznania sytuacji, możliwości oraz tego, co ruch robi i w jaki mniej sposób. Kto gra w nim jakie role. Da się od razu powiedzieć – z punktu widzenia ruchów obywatelskich – że nie do zaakceptowania jest taki podział ról, w którym partie opozycji walczą o przejęcie władzy, a ruchy obywatelskie organizują do tego elektorat. Trzeba też powiedzieć bardzo wyraźnie – jeśli nawet taki podział ról ma jakiś sens w zwykłej kampanii wyborczej, to nawet wtedy otwarte wyznanie, że obywatele mają w polityce ograniczoną rolę głosujących „klientów”, każdego polityka skaże na porażkę. Natomiast ruch społeczny godzący się na taką rolę popełniałby samobójstwo i istotnie – np. KOD godząc się na wiecowe estrady z występującymi na nich politykami zapłacił za to straszną cenę utraty wiarygodności.

Uczciwe wybory odbędą się w Polsce wtedy i tylko wtedy, kiedy zdołamy je na PiS wymusić. To więc nie na kampanii wyborczej polega dzisiaj działanie ruchu demokratycznego, a przede wszystkim na walce o same wybory. Działamy nie w parlamentarnej demokracji, ale w zderzeniu z antydemokratyczną dyktaturą. Ta dyktatura ma spore społeczne zaplecze – dlatego i tylko dlatego oddziaływanie na opinię publiczną jest szczególnie ważne i równocześnie szczególnie trudne.

Ustrojowe, parlamentarne mechanizmy oporu skończyły się w Polsce już jakiś czas temu. Parlamentarna opozycja przegra w Sejmie każde głosowanie, Trybunał Konstytucyjny nie istnieje, Sąd Najwyższy kapituluje przed każdym poważniejszym starciem, sądy powszechne lada moment zostaną podporządkowane również. Opór da się stawiać gdzie indziej i w inny sposób.

Nie wolno wobec tego powiedzieć „wyczerpaliśmy możliwości”, kiedy w rzeczywistości one się wyczerpały tylko w Sejmie. Nie wolno obiecywać ostatecznego zwycięstwa, nie definiując równocześnie środków innych niż klasycznie parlamentarne. Trzeba umieć stawiać PiS w takiej sytuacji, w której koszty pacyfikacji ruchu demokratycznego staną się nie do udźwignięcia, albo chociaż przeważą nad korzyściami.

Wynika z tego wszystkiego zupełnie inny modus operandi niż wszystko to, do czego przyzwyczajeni są zarówno zawodowi politycy, jak i organizowana przez media main streamu opinia publiczna. Jak to wygląda w bieżącej praktyce?

Kiedy w trakcie demonstracji interweniują „pododdziały zwarte” policji, trzykrotnie odczytywany jest komunikat ostrzegający. Poza innymi elementami wzywa się w nim objętych immunitetem posłów i senatorów do opuszczenia miejsca interwencji. I objętym immunitetem posłom i senatorom nie wolno go opuszczać. Jeśli to zrobią, niech nie aspirują do przywództwa. I niech sobie tę uwagę wezmą poważnie do serca, bo wiele wskazuje na to, że nasza i ich przyszłość zdecyduje się raczej w takich właśnie okolicznościach: na ulicy, a nie na sali plenarnej Sejmu. W każdym razie polityków porozumienia z nami, „ulicznikami”, właśnie takich scenariuszy dotyczą.

W trakcie lipcowych protestów i głosowań byliśmy świadkami sytuacji dla posłów tak naturalnej, że powodów naszego szoku i zdumienia za nic nie umieli zrozumieć. Głosowania w sprawie sądów właśnie się odbyły, konstytucję złamano brutalnie i – wydaje się – ostatecznie, ignorując parlamentarny opór opozycji, łamiąc wszelkie zwyczaje głosowań. W tłumie stojącym pod Sejmem ludzie mieli łzy w oczach. Mieli je nawet otaczający Sejm policjanci. Wyszła do nas wtedy grupa posłów. Bardzo nieliczna, ale ich obecność wśród protestujących była z dawna oczekiwanym i pięknym gestem, bo posłowie stanęli z tymi, którzy „nielegalnie” przekroczyli wówczas otaczające Sejm barierki. Postali tak chwilę, po czym wrócili na posiedzenie Sejmu, by wziąć udział w „ważnym głosowaniu”. Głosowano zaś wtedy… – prawo wodne.

Otóż oczekujemy – my, uczestnicy ruchów obywatelskiego protestu – jakichś granic posłuszeństwa wobec władzy i granic lojalności wobec parlamentarnych obyczajów. Jakichś pryncypiów, wobec których liczy się bezwzględna wierność, które nie są negocjowalne i które nie poddają się taktyce – zwłaszcza nieefektywnej taktyce. To oczywiście wartości konstytucyjne są tymi pryncypiami, które wyznaczają granice. Prawo wodne być może naprawdę jest ważne, ale właśnie zdeptano resztki polskich wolności. W takich sytuacjach – twierdzę stanowczo – należy zdjąć krawat i usiąść na jezdni z ulicznikami nie dbając o zniszczenia garnituru, bo on do niczego już się nie przydaje.

10 czerwca 2017 – Władysław Frasyniuk i Jacek Słupski – bierny opór wobec interwencji policji

Racjonalność uliczników

Można tu formułować bardzo wiele uwag, rozważając na przykład, co powinno zostać zrobione i co się dało osiągnąć, gdy ze wsparciem z trudem skleconej grupy biskupów w Episkopacie Andrzej Duda zdecydował się wetować sądowe ustawy i próbować budowy jakiejś cywilizowanej wersji polskiej chadecji. Wydaje mi się dość oczywiste, że na Dudę należało intensywnie grać – jak grać powinniśmy na każdego, kto zachowuje się inaczej niż pisowska większość. To jednak nie są nasze kompetencje „uliczników”, więc nasze uwagi na tego rodzaju tematy nie mogą i nie powinny mieć kategorycznego charakteru.

Kiedy jednak z inicjatywy PO i ZNP powstawała koalicja w sprawie demolki polskiej oświaty i ogłoszono projekt referendum w tej sprawie, wypowiadać nam się ponad wszelką wątpliwość wypada, a kompetencji nam nie brak. Było dla wszystkich jasne, że Sejm odrzuci wniosek referendalny. Jak można było mobilizować społeczny potencjał kompletnie bez pomysłu na to, co przecież było pewne – tego nie umiem zrozumieć.

Pisaliśmy wtedy i mówiliśmy. Organami założycielskimi szkół publicznych są gminy. Istniało wiele sposobów realnego sprzeciwu wobec bezmyślnej likwidacji gimnazjów i wiele dróg obejścia tego aspektu „dobrej zmiany”. Kilka gmin zapowiadało takie działania – nie dostały wsparcia i w ogromnej większości przypadków z tych zapowiedzi nie wynikało nic, gdy w rzeczywistości demolkę szkoły dało się w znacznym stopniu zablokować i powstrzymać. Nie tylko zresztą w oparciu o samorządy, ale również za pomocą społecznej samoorganizacji, z wykorzystaniem sposobów znanych i sprawdzonych w edukacyjnej alternatywie do urządzania szkół po swojemu, poza zasięgiem kontroli kuratoryjnej i ministerialnej. Można było zamiast bezsilnego „zrobiliśmy co mogliśmy”, spróbować zrobić raczej to, co rzeczywiście mogliśmy i np. referendum edukacyjne zorganizować siłą obywatelskiego sprzeciwu i siłami samorządów – że tak powiem, „na sposób kataloński”. Samorządy mogły udostępnić sieć lokali do głosowania, a sądy okręgowe i – wtedy jeszcze dało się na to liczyć – również Sąd Najwyższy mógł stwierdzić ważność głosowań. O wszystkich tych wariantach pisaliśmy i rozmawialiśmy zanim projekt referendum ogłoszono.

Jakkolwiek fantastycznie brzmią tego rodzaju pomysły w uszach ludzi rozsądnych – projekt referendum edukacyjnego i akcja zbierania podpisów były przykładem skrajnie nieodpowiedzialnego marnotrawienia potencjału społecznego sprzeciwu. Nasza, ruchów obywatelskich, racjonalność da się pogodzić z projektami tak śmiałymi, że ocierającymi się o utopię, nie da się natomiast pogodzić z racjonalnym frymarczeniem pryncypiami i kapitulanckim kunktatorstwem, choćby ono wynikało z trzeźwej oceny rzeczywistości. W tych sprawach nie jesteśmy perswadowalni, choćbyśmy sami chcieli – takie są po prostu ograniczenia ruchów obywatelskich i jeśli się te granice przekroczy, ruch traci wiarygodność etosu i przestaje istnieć.

Referendum obywatelskie przeprowadzone „na sposób kataloński” siłami samorządów pokazuje jeszcze inną cechę racjonalności „uliczników” i strategiczny potencjał oporu. Nawet, jeśli zorganizowanie ogólnokrajowego referendum wydaje się dzisiaj nierealne, to jest to taki króliczek, którego ze wszech miar warto gonić. Obywatele, którzy presją demonstracji spróbują wymusić na organach władzy samorządowej lojalność wobec siebie, a nie wobec władzy centralnej, a na sądach prawdziwą niezawisłość w służbie obywatelskiego społeczeństwa – to bezcenne w budowie państwa i prawa należącego do obywateli. Ale chodzi nie tylko o idealizm, który dla uliczników jest ważny. Taka presja, obywatelskie „sprawdzam” przedstawione samorządom u progu kampanii samorządowej, będzie szczególnie skuteczne. Będzie narzędziem rzeczywistej zmiany i również bronią w walce o władzę.

Tego rodzaju pragmatyzm odpowiada w każdym razie ruchom obywatelskim zdecydowanie bardziej niż wiece poparcia partii, kandydatów i komitetów wyborczych w kampanii wyborczej.

Realna współpraca z partiami

1 maja w dość obcesowo sformułowanym oświadczeniu zażądaliśmy od posłów opozycji powołania Parlamentarnego Zespołu ds. Monitorowania Przestrzegania Praw Człowieka i Obywatela. Pisaliśmy między innymi:

„Gdzie jesteście z Waszymi poselskimi i senatorskimi legitymacjami, z Waszymi immunitetami, z Waszymi biurami, funduszami, wsparciem eksperckim, z Waszymi interpelacjami, inicjatywą ustawodawczą, możliwościami kontrolnymi? Gdzie jesteście Wy, nasi wybrani przedstawiciele, kiedy my padamy ofiarą bezprawia władzy?”

Przypominaliśmy w tonie patetycznym, ale przecież uzasadnionym, że „to na naszych grzbietach łamana jest konstytucja”, o której wszyscy tak chętnie gadają w wielkich i czasem nawet rzeczywiście pięknych słowach.

Stała wtedy za nami robiąca świeże wrażenie „siła białej róży”, więc ów zespół został powołany. Jak sądzę, w sporej mierze dlatego, że trudno było zignorować bezczelnie górnolotne sformułowania cytowanego apelu. Świetnie, jestem szczerze wdzięczny posłom, którzy podjęli tę inicjatywę.

Uprzedzam – o czym ci posłowie wiedzą już dobrze – że współpraca z nami nie będzie dla nich łatwa. Różnych rzeczy będziemy się od nich domagali i zawsze, a na pewno częściej niż to wynika z praktyki parlamentarnego obyczaju, będziemy te żądania formułowali publicznie i w tonie równie obcesowym jak w cytowanym fragmencie. Tak widzimy własną rolę wyborcy – kogoś, kto daje i zabiera mandat wybranym przedstawicielom.

Chcemy od partii pieniędzy. Potrzebne nam są do obrony uczestników pokojowych demonstracji w około 800 sprawach, które są przeciw nam wytaczane. Potrzebne nam są do przygotowywania ekspertyz koniecznych w ofensywach sądowych – o nadużycie uprawnień i inne przestępstwa państwowych i policyjnych funkcjonariuszy, o pranie mózgów dokonywane przez publiczną propagandę itd. Pieniędzy potrzeba na inne ekspertyzy, jak choćby ocena prawnych, społecznych i politycznych skutków nowelizacji prawa o zgromadzeniach publicznych. Dzisiaj dźwigamy te koszty sami, pochodzą one z obywatelskich darowizn – nierzadko wdowich groszy – a przecież partie dysponują publicznymi subwencjami, które wprost przeznaczone są właśnie na tego rodzaju cele, zwłaszcza na ekspertyzy.

Chcemy udziału posłów w odzyskaniu prawa dostępu do Sejmu. Nie wystarczą interpelacje i próby interwencji u Straży Marszałkowskiej. Jeśli ktoś w ramach akcji „Tych klientów nie obsługujemy” stanie na sejmowym terenie z transparentem, niech poseł z immunitetem trzyma drugi koniec transparentu. Prawo dostępu do Sejmu da się odzyskać, bo to jest drobiazg, za który nikt z PiS nie zechce umierać, nawet Marek Kuchciński. Niech to będzie pierwszy realny sukces opozycji, wymuszony na władzy.

Chcemy od posłów wykorzystania możliwości poselskiej kontroli. Potrzebujemy kompletnej listy policyjnych postępowań, dostępu do nagrań monitoringu i wielu innych rzeczy.

Chcemy od Zespołu ds. Monitorowania Praw Człowieka przeprowadzenia realnej debaty o prawie o zgromadzeniach publicznych z udziałem wszystkich zainteresowanych środowisk od skrajnego prawa do skrajnego lewa. Chcemy wypracowania konsensusu gwarantującego realizację wolności zgromadzeń każdemu, kto demonstruje pokojowo, a jeśli konsensus nie będzie możliwy – prezentacji wersji alternatywnych i działań zmierzających do decyzji w tej sprawie z udziałem obywateli.

Lista zagadnień związanych z prawami człowieka jest oczywiście o wiele szersza. Obejmuje prawa kobiet, prawo o aborcji, prawa mniejszości narodowych, religijnych, seksualnych, ale również prawa dzieci w szkole powszechnej oraz prawa ich rodziców i wiele innych. Na rzecz rozstrzygnięć w każdej z tych spraw chcemy pracować tu i teraz, nie czekając na błogosławiony wynik wyborów. Będziemy o te prawa walczyć, a wspierać będziemy tych polityków, którzy w tej walce staną obok nas, a nie tych, którzy będą składać stosowne obietnice w kampaniach wyborczych.

10 czerwca 2017 — przeciw władzy z obywatelami

Oferujemy słupki poparcia i szansę zwycięstwa

Nie musimy obiecywać wsparcia. Wystarczy wspomnieć Władysława Frasyniuka i jego udział w blokadzie smoleńskiej miesięcznicy 10 czerwca. Zdjęcie z blokady warte jest kilkudziesięciu punktów w sondażach poparcia. I jeszcze raz — prawybory! Ruchy obywatelskie mogą poprzeć — i chętnie poprą — tylko pluralistyczne listy w wyborach. Nie partyjne — obywatelskie!


Udostępnij:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *